Studio Michała Łapińskiego
RUSAŁKA

W bólu zrodzony, w pieśni płomieniu
przychodzi sen, którego nie było,
z mętnej wody wyłania się księżyc.

Brudne zawiesiny opadają skupione
na dno, gdzie ich miejsce spoczynku
i gdzie zyskują kolor, kształt i zapach.

Opary podnoszą się z wolna,
do nieba płyną ich ciche westchnienia
niczym białe chmury wyobraźni.

Nocna zjawa, rusałka zmęczona
przeciąga się szczerząc swe żółte zębiska.

Nie dane jej było znaleźć zapomnienie
w obleśnych objęciach kolczastych nierobów,
które upoiwszy ją zmysłów zmieszaniem,
wciągnęły do bagna mdłej koegzystencji.

Lecz wreszcie się rusza ta mara niemrawa
otrząsa się z resztek plugawej materii,
chwyta w oczodoły odblaski księżyca.

Już macha rękami i dłonie skrzydlate
podnoszą ją ponad wsysającą magmę,
a księżyc ogromny blasku jej dodaje.

Wnet kroczy po wodnym kobiercu zamyśleń,
ryb stado rozpierzchło się srebrnym zadziwem
na setki migocących cekinów,

a potem znów razem, w tarczę zjednoczone
odblaskiem swym pieszczą jej stopy zmęczone.

Dwa światła się łączą i mówią do siebie
językiem tajemnym, cichą pieśnią dziecka,
które w głosie matki znajdzie ukojenie,
harmonie sferyczną na dwóch krańcach świata.

Zjawa ma świeczkę ze światłem nieśmiałym,
jej suknia balowa ma kolor brzoskwini,
cekiny się mienią zręcznością kolorów.

Pieśń, melodia harfy porywa ją w obroty
tańca powolnego, jak pląsy motyla,
co nad srebrzystą taflą kręci się, przegina,

a światła księżyca i tarczy podwodnej
chwytają ją razem w stożek reflektorów,
i znowu do mroku, i znowu do światła.

To ginie w pomroce, w niewierze zanika,
to toczy się kołem w kobiercu kolorów,
i dalej i dalej ... a śpiew nie ucicha