Studio Michała Łapińskiego
MOJA ANALIZA Z DR KUČERA
Pod wpływem wieloletniej pracy w psychoterapii w zespole Ośrodka Leczenia Nerwic w Rasztowie nabrałem przekonania, że aby zgłębić istotę psychicznych trudności trzeba zaoferować czas i zaangażowanie, jakie oferuje długoterminowa psychoanaliza. Umożliwić to mogło tylko własne pogłębione szkolenie, jakim jest trening psychoanalityczny. Postanowiłem, więc, że chcę zostać wykwalifikowanym analitykiem.
Możliwości leżały wyłącznie zagranicą i były bardzo ograniczone. Polska w owym czasie była nadal krajem zamkniętym nie tylko w sensie politycznym, ale również ekonomicznym. Podróże zagraniczne były ściśle kontrolowane, nawet jeśli idzie o kraje obozu socjalistycznego, W przypadku krajów zachodnich wchodziły w grę ogromne trudności uzyskania paszportu i wiz, a także utrudnienia finansowe ze względu na niemożność wymiany pieniędzy i rozbieżności jeśli idzie o przeliczniki walutowe u nas i za granicą. No i oczywiście do rozważenia była kwestia języka. Perspektywa odbywania analizy bez używania języka własnego mogła budzić poważne wątpliwości.
Jeśliby odrzucić kraje zachodnie, w których analityków nie brakowało, ale gdzie wieloletnia analiza natrafiałoby na ogromne trudności, pozostawały właściwie tylko krajach ościenne, Węgry i Czechosłowacja. W tych krajach, gdzie istniały grupy analityczne w okresie międzywojennym, pozostało po wojnie kilku analityków, którzy kontynuowali praktyki psychoanalityczne w ograniczonych, na pół legalnych lub wręcz konspiracyjnych warunkach. Mimo wielkich trudności starali się oni utrzymać pewien kontakt z Międzynarodowym Towarzystwem Psychoanalitycznym, które w pewnych przypadkach uznawało ich kwalifikacje i przyznawało status Direct Member.
Uznałem, że dla mnie jedyną realistyczną opcja jest Czechosłowacja. Podjąłem starania, aby ją zrealizować, między innymi nawiązując kontakt z kolegami z Czechosłowacji. Udałem się do Pragi w 1971 roku i podjąłem rozmowy z możliwymi psychoanalitykami, doktorem Tautermanem i doktorem Kučerą. W grę mógł wchodzić jeszcze dr Dosužkov, który był analitykiem doktora Kučery, ale z jakichś powodów nie był dostępny. Dr Dosužkov i dr Kučera, obaj Direct Members of the IPA , współpracowali ze sobą, propagując psychoanalizę i oferujac niezinstytucjonalizowany trening psychoanalityczny nielicznej grupie psychologów i psychiatrów. Działalność ta odbywała się za wiedzą i poparciem IPA, którego reprezentanci starali się utrzymać kontakt z analitykami w krajach komunistycznych z nadzieją na rozwój psychoanalizy w tych krajach. W represyjnych warunkach czechosłowackich po 1968 roku nie było to łatwe, nie tylko z racji negatywnego stosunku władz do psychoanalizy, ale też ze względu na przepisy ograniczające i penalizujące praktykę prywatną. Stąd wiele osób praktykujących psychoterapię nie odważało się na prowadzenie prywatnej praktyki, nie ujawniało swoich powiązań psychoanalitycznych, lub wręcz odżegnywało się od psychoanalizy. Dr Dosužkov i dr Kučera mniej się tym przejmowali, ponieważ byli już na emeryturze. Mimo wszystko prowadzili działalność psychoanalityczną na gruncie prywatnym i bez ingerencji władz, które być może przymykały na to oczy.
Moje spotkanie z doktorem Kučera przekonało mnie do niego jako do mojego przyszłego analityka. Jego sposób bycia wzbudzał zaufanie i respekt, ale jednocześnie było w nim coś przystępnego, ludzkiego i ciepłego. Potraktował mnie uprzejmie i rzeczowo, a co najważniejsze, odpowiedział pozytywnie na moją sugestię podjęcia psychoanalizy. Zdawaliśmy sobie sprawę z trudności językowych, ale czy to ze względu na wspólną znajomość angielskiego, czy z racji podobieństwa między czeskim a polskim (co okazało się nota bene wcale nie takim oczywistym ułatwieniem), uznaliśmy obaj, że analiza będzie możliwa. Byłem już wprawdzie zdecydowany na podjęcie analizy, ale tę pierwsza rozmowa traktowałem jako wstępną. Było więc dla mnie pewnym zaskoczeniem, gdy dr Kučera zaoferował mi rozpoczęcie analizy właściwie od razu, w ciągu paru miesięcy, jeszcze w tym samym roku. Oferując mi analizę brał on chyba pod uwagę nie tylko moje osobiste interesy, ale także cel treningowy, a więc możliwość, że w ten sposób przyczyni się on do rozwoju psychoanalizy także w Polsce.
Zorganizowanie wyjazdu i dłuższego pobytu w Czechosłowację nie było łatwe. Plan był uzgodniony z moją żoną i realizowany z jej poparciem, ale niewątpliwie oznaczało to dla nas trudna separację. Musiałem wziąć bezpłatny urlop z pracy i zdobyć finanse potrzebne na utrzymanie się w Czechosłowacji. Musiały mi one wystarczyć na pierwszy, prawie całoroczny, okres pobytu.
W czasie kolejnych wyjazdów warunki życia w Pradze stały się łatwiejsze dzięki temu, że udało mi się, po znacznych trudnościach, załatwić pozwolenie i dostać pracę w dużym szpitalu psychiatrycznym w miejscowości Horní Beřkovice, położonej 30 km na północ od Pragi. Później, przez krótszy okres pracowałem również w mniejszym ośrodku psychiatrycznym w miejscowości Sadská, również niedaleko Pragi. Pracowałem jako ogólny psychiatra, bo nie było warunków na wykorzystanie moich kwalifikacji psychoterapeutycznych. Analizę kontynuowałem pięć razy w tygodniu. Dzięki wyrozumiałości doktora Kučery oraz za zgodą moich pracodawców udało się wypracować rozkład, który to umożliwił.
Polubiłem Pragę i jej atmosferę. Wśród Czechów znalazłem przyjacielskie kontakty. m.in. z osobami zaangażowanymi w psychoterapię i psychoanalizę. Dzięki temu mogłem uczestniczyć w spotkaniach profesjonalnych, a także odwiedzać ośrodki psychoterapeutyczne, jak w Horní Palata w Pradze, która była poradnia ośrodka w Lobčy. Pracowała tam Hana Junová, która wprowadzała do terapii techniki niewerbalne, określane nazwą psychogimnastyki. Hanka, z którą się zaprzyjaźniłem, zaprosiła mnie do udziału w jednej z takich grup, w której doświadczaliśmy tych technik niewerbalnych “na sobie”. Było to bardzo interesujące, niewerbalne uzupełnienie moich przeżyć z analizy.
Jak z tego widać, moja analiza odbywała się w szczególnych warunkach. Znalazłem się w obcym kraju, bez stałego miejsca zamieszkania, początkowo bez pracy i źródeł utrzymania. Przez pierwszy okres oprócz sporadycznych zajęć miałem dużo wolnego czasu. Zrozumiałe więc, że warunki te sprzyjały, by codzienna analiza, z natury swojej intensywna i absorbująca, a traktowana przeze mnie bardzo serio, stała się zasadniczą aktywnością, wokół której skupiały się moje myśli i emocje. Było to może trochę nienaturalne, ale zarazem dostarczyło procesowi analitycznemu wzmocnienia i nasycenia. Nie był on oczywiście przez to łatwiejszy, ale dało mi to okazję do intensywnego przeżywania i analizowania marzeń sennych, a także do przedłużonego pozostawania na poziomie funkcjonowania pomiędzy jawa a snem, co nazywamy obecnie śnieniem na jawie (Bion, Ogden). Pewnie przyczynkiem mógł być też fakt, że dr Kučera początkowo mógł mi zaoferować tylko wczesna godzinę ranna, na którą zjawiałem się nieraz jeszcze nie całkiem rozbudzony, jako że nie należę do tych którzy budzę się wcześnie i rześko.
Analiza oczywiście przyniosła mi wiele odkryć, niespodzianek i nie zawsze przyjemnych realizacji. Zaskakującym, i w tym przypadku pozytywnym odkryciem było, że gabinet analityka nie jest miejscem frustracji i deprywacji, i w żadnym wypadku sala tortur. Gabinet doktora Kučery był jednym z pokoi w jego mieszkaniu, choć nie budziło wątpliwości, że było to miejsce pracy. Znalazłszy się na kozetce (której rolę pełnił zwykły tapczan) bardzo szybko poczułem się wygodnie, jakby otaczało mnie coś ciepłego i życzliwego. Mogłem się rozluźnić i zapomnieć o formalnościach; łatwo mi było zaufać osobie, która była tego źródłem. Jednocześnie taka obecność analityka nie skłaniała do skupiania się na nim, a stwarzana przez jego atmosfera sprzyjała otwarciu się na wewnętrzny świat skojarzeń, odczuć i snów. Przekonałem się, że był to ważny aspekt settingu.
W tym settingu, w sposobie, w jaki traktowane były ramy psychoanalityczne doktor Kučera przekazywał swoją postawę w stosunku do granic w sensie przestrzeni i czasu. Jeden aspekt wiązał się z drugim, i w obu zakresach Dr Kučera przyzwalał na pewną płynność. Oferował on w zasadzie 55 minutowe sesje, ale nawet tego czasu nie zawsze przestrzegał. Nierzadko zdarzało się, że sesja przyciągała się. Następny pacjent, który przyszedł na czas musiał więc czekać. Ponieważ było to zwykłe mieszkanie, nie było w nim poczekalni. Przychodzący pacjent kierował się do małej wnęki zasłoniętej kotara, gdzie czekał, aż poprzedni analizant wyjdzie. W tej sytuacji nie zawsze udało uniknąć kontaktu między pacjentami, przynajmniej słuchowego. Ponadto sytuacja taka zwiększała szansę, by następna sesja też była przedłużona. W sumie widać było konsekwencje nietrzymania się ścisłych granic. Ich elastyczność stwarzała wrażenie permisywności i plastyczności, czynników niewątpliwie ważnych w procesie analitycznym. Z drugiej strony jednak stanowiło to pewną dowolność, a także mogło to być odbierane jako sugestia, że nieuniknione, realistyczne ograniczenia sa zbyt okrutne i sztywne, i że muszą być łagodzone poprzez pewną manipulację.
Oczywiście były to moje późniejsze refleksje. Akceptowałem realia tej sytuacji analitycznej. Niewygody nie były aż tak znaczne, a brak sztywności oraz przyzwalająca atmosfera raczej mi odpowiadały. Pozwalały korygować pewne aspekty mojego usposobienia i moich zastrzeżeń w stosunku do figury posiadającej autorytet. Z ulga przyjmowałem doświadczenie, w którym nie czułem nietolerancji, sztywności i obsesyjności, tak charakterystycznych dla mojego ojca. Nie było więc dziwne, że kiedy mówiłem o swoim analityku z czeskimi kolegami, nie określałem go jako analitycznego ojca, co było dość powszechnie w tym środowisku przyjęte, ale nadałem mu mój własny termin Dêdeček (Dziadunio). Tak też nazywaliśmy go w naszych rozmowach z żoną. Był to odnośnik do mojego dziadka, którego wspominam ciepło i który był dla mnie postacią życzliwa, troskliwą, a przy tym liberalna i nawet niekonwencjonalną.zastrzeżeń
Nie znaczy to oczywiście, by dr Kučera nie stanowił dla mnie znaczącego autorytetu, w stosunku do którego ujawniały się w przeniesieniu najrozmaitsze uczucia; nie prowadziło to też do prywatnej, poza analitycznej relacji z nim. Natomiast jego cechy osobiste pozwoliły mi zaakceptować realia jego osoby jako przekonujący dowód, że pozytywne cechy osobowości analityka, a zwłaszcza życzliwość, autentyczność i humanizm, są wartościowe i mogą mieć istotne znaczenie w jego pracy.
Przyjmujemy, że sposób, w jaki analityk traktuje granice sytuacji analitycznej jest wyrazem jego stylu pracy i odzwierciedla jego osobowość. Mogłem się też przekonać jaki na to wpływ może mieć również historia analitycznego rozwoju, kiedy zapoznałem się bliżej z analitykiem mojego analityka - doktorem Dosužkovem. Różnili się oni nie tylko wyglądem: dr Kučera był wysoki, postawny, choć w sposób nienarzucający; miał w obyciu coś przystępnego. Dr Dosužkov był niewysoki i jakby twardszy, bardziej dominujący i strukturujący sytuację; stwarzał też wrażenie większego dystansu. Dosužkov traktował granice znacznie bardziej sztywno, można nawet powiedzieć z pewnym skąpstwem. Godzina analityczna miała u niego 45 min, a “godzina” następnego pacjenta, albo superwizanta, zaczynała się natychmiast, tak, że w efekcie czas właściwego kontaktu był jeszcze krótszy. Kučera przestrzegał płatności za sesje i nie przyszłoby mi do głowy, bym, nawet w świetle mojej wyjątkowej sytuacji, mógł spodziewać się jakichś ulg. Nie miałem jednak wrażenia nadmiernej skrupulatności ani przywiązywania wagi do pieniędzy jako wartości samej w sobie. Honoraria były raczej wyrazem realistycznych aspektów settingu definiującym charakter związku między analitykiem a analizantem. Ale mogłem też przypuszczać, że gdyby realia mojej sytuacji finansowej zasadniczo się zmieniły, mogłoby to być przedmiotem rzeczowych negocjacji. Trudno byłoby mi to wyobrazić sobie w stosunku do Dosužkova, który dawał wrażenie odmiennego podejścia do finansów. Z tego co wiem, wymagał on od pacjentów, by płacili mu za cały miesiąc z góry, podkreślając w ten sposób, można by sądzić, pewną nieustępliwość i potrzebę gwarancji finansowych. Mogło to sugerować jak gdyby przywiązywanie mniejszej wagi czy pewien brak zaufania do samej istoty związku analitycznego.
Porównując te dwa style, tak wyraźnie odmienne, trudno było nie dostrzec, że płynność i niekonwencjonalność w traktowaniu granic przez doktora Kučerę, podkreślała jego odmienność od jego analityka. Było to tak jak gdyby nadmiernie kompensujac sztywność i wstrzemięźliwość Dosužkova, Kučera poprzez swój sposób działania chciał pokazać, że jest on szczodry, otwarty i wychodzący naprzeciw, w przeciwieństwie, i być może w opozycji, do swojego analityka.
Obserwacje te miały dla mnie oczywiście znaczenie, kiedy wypracowywałem swój sposób prowadzenia analiz, definiując swoje podejście do granic i szukając własnego stylu. Podejście doktora Kučery wydawało mi się bardziej naturalne i było mi osobiście bliższe niż postawa doktora Dosužkova, u którego miałem później superwizję. Zrozumiałe, że swój sposób pracy modelowałem początkowo na swoim analityku, i traktowałem granice w podobny do niego sposób. Stopniowo jednak nabierałem przekonania, że jest w tym coś co nie odpowiada, nie tylko mojemu usposobieniu, które chyba bardziej wymagało ścisłości, ale także mojemu rozwijającemu się rozumieniu sytuacji analitycznej, w stosunku do której doceniałem znaczenie wyraźnych i przestrzeganych granic.
Wzorując się początkowo na swoim analityku, wypracowywałem bardziej mi osobiście odpowiadający sposób prowadzenia analiz, w którym przestrzeganie granic było ściślej przestrzegane. Było to ważne w kontekście, w jakim pracowałem. W zawodowym środowisku warszawskim wszyscy się mniej lub bardziej znali, toteż jeśli nawet unikało się kontaktów czysto prywatnych, z konieczności trudno było zachować anonimowość i dystans. Ramy analizy nabierały szczególnego znaczenia i trzeba było ich pilnować.
Ponadto stykałem się już, i miałem doświadczyć tego później, i to u osób dla mnie znaczących, z naruszeniami granic terapeutycznych. Dochodziło do nich na gruncie, który początkowo wydawał się reprezentować liberalizm i swobodę, przeciwstawienie się ograniczającej i represyjnej ortodoksji. Niestety, czasem zbyt późno, okazywało się, że była to fasada, za którą w rzeczywistości działała destrukcyjna kombinacja narcyzmu i omnipotencji.
Wprawdzie moim celem było uzyskanie kwalifikacji analitycznych, ale analiza była dla mnie przede wszystkim znaczącym doświadczeniem osobistym. Byłem motywowany, żeby ją maksymalnie wykorzystać, zwłaszcza kiedy przyjeżdżałem na krótsze okresy. Włożyłem też wiele wysiłku w kontynuację treningu w niełatwych warunkach. Kiedy czas moich przyjazdów stopniowo się skracał, coraz większą rolę odgrywał też sam proces, który nie ograniczał się tylko do godzin spędzonych w Pradze na kozetce. W końcowym okresie, kiedy przyjeżdżałem na parodniowe wizyty, mieliśmy półtoragodzinne sesję. Można powiedzieć, że wówczas doktor Kučera, przyjmował w pewnym sensie postawę superwizora w stosunku do procesu analizy, która prowadziłem sam ze sobą. Sądzę, że taki proces samo-analizy jest ważny dla każdego analityka i nigdy nie powinien być zaniechany. Moja analiza miała miejsce w latach siedemdziesiątych, kiedy w Europie nie było zorganizowanego systemu jaki powstał później, umożliwiającego trening analityczny kandydatom ze Wschodnich Europy, którzy nie mieli do niego u siebie dostępu. Można powiedzieć że dr Kučera i ja byliśmy w pewnym sensie pionierami tego, co potem nazwano “shuttle analysis”.
Przez szereg lat część roku spędzałem w Czechosłowacji, a pozostały czas w Warszawie. Pozwalało to na kontynuację życia rodzinnego i zawodowego, ale oczywiście nie bez trudności i kosztów, nie tylko dla mnie, ale także dla osób, które mnie wspierały w domu i w pracy. Myślę zwłaszcza z wielką wdzięcznością o poświęceniu i o cenie emocjonalnej jaka zapłaciła moja żona. Tym bardziej, że kiedy jeszcze w pierwszym okresie mojej analizy narodziła się nasza córka, na nią spadł cały ciężar opieki nad nią w czasie moich nieobecności. Syn przyszedł na świat już pod koniec mojej analizy, ale trzeba było jeszcze czekać na mój ostateczny powrót.
Dr Kučera miał szeroką wiedzę analityczna i czerpał inspirację z różnych źródeł. Poza tym, już z własnych powodów, przywiązywał wagę do “realności” analityka i do wyrażania przez niego pozytywnych aspektów własnej osobowości. Teoretycznie pasowało to do sformułowań Ralpha Greensona, których w swoim podejściu do analitycznej relacji opierał się na rozróżnieniu pomiędzy jej aspektem przeniesieniowym, a jej częścią zorientowaną na rzeczywista współpracę z analitykiem, którą nazywał working lub therapeutic alliance. Rozróżnienie to zakładało istnienie dostatecznie zorganizowanego i zdolnego do współpracy Ego pacjenta, a także opierało się na zaufaniu do umiejętności analityka, który dając wyraz zorientowanej na rzeczywistość współpracy z pacjentem, potrafił jednocześnie pracować z przeniesieniem. Było to nośne i eleganckie sformułowanie. Można wątpić jednak, czy było ono przydatne w sytuacjach, w których rozróżnianie miedzy fantazja a rzeczywistością nie było oczywiste i w których problem utrzymania granic wymagał analitycznych interwencji. Dalsza znana historia Greensona jego nieetycznego postępowania w analizie Marylin Monroe może tu być zarówno ilustracja trudności w tym zakresie jak i lekcją. Przypuszczam jednak, że sprawa Greensona mogła nie być wówczas znana doktorowi Kučerze. Tym niemniej był on świadom problemów tego rodzaju. Mówiąc kiedyś o swoich wrażeniach z jednego z kongresów IPA, krytycznie i z przekąsem wyrażał się o starszych analitykach, którzy nie przestrzegali granic w sensie seksualnym, a nawet wykorzystywali swoją pozycję do szukania związków z dużo młodszymi kobietami.
Na podstawie mojej znajomości doktora Kučery, wierzę, że w przeciwieństwie do Greensona, potrafił on wykorzystywać to sformułowane przez Greensona rozróżnienie w sposób konstruktywny. Doświadczyłem przykładów, w których dopuszczał on rodzaj kontaktu, który wychodził poza na ogół przyjmowaną zdystansowaną postawę analityczną i mógł potencjalnie prowadzić do naruszania granic. Ku mojemu zaskoczeniu często odpowiadał na moje pytania osobiście dotyczące jego osoby. Kiedy moja żona przyjechała odwiedzić mnie w Pradze zaprosił nas razem na herbatę. Nie krył też swoich opinii, np. na temat podejść analitycznych, których nie poważał. Do takich należało kleinowskie, o którym miał zdecydowanie negatywną opinię i moje próby rozważań w tych kategoriach raczej ucinał. Tym niemniej w tym wszystkim miało się poczucie rzetelności, wierności własnym przekonaniom i trzymania się zasad. A także, co jest ważne z analitycznego punktu widzenia, nie miałem wątpliwości, że Dr Kučera pozostaje przede wszystkim analitykiem, który w swoich działaniach kieruje się rozumieniem ważności i integralności procesu analitycznego.
Granice, jakkolwiek ważne, określają jedynie ramy doświadczenia analitycznego i stwarzają warunki dla procesu analitycznego. Przytaczam to stwierdzenie, które wydawać się może dosyć oczywiste, ale nie zawsze jest dostatecznie doceniane, by podkreślić wagę rozróżnienia między tym co stanowi istotę analizy, a jej wtórnymi zewnętrznymi czy opisowymi aspektami. Myślę, że moja praca z doktorem Kučerą dostarczyła mi podstaw do tego, bym tego rozróżnienia mógł dokonywać. Czasem myślę, że fakt, iż moja analiza przebiegała w tak nietypowych warunkach, mógł mi w tym pomóc, mimo, że oczywiście stwarzało to pewne trudności i ograniczenia.
Analiza była dla mnie niewątpliwie doświadczeniem głęboko osobistym. Faktem jest, że celem moim było również uzyskanie kwalifikacji analitycznych, natomiast analiza prowadzona była poza oficjalnym systemem szkoleniowym i bez struktury instytutu. W związku z tym aspekt personalny nie podlegał wpływom, których często trudno jest uniknąć w warunkach zinstytucjonalizowanego treningu. Wprawdzie nie miałam wyboru jeśli idzie o formę treningu, ale dokonałem wyboru analizy jako takiej, i to pokazało mi namacalnie jej znaczenie w procesie własnego rozwoju. Mój wybór nie był narzucony - wynikał z przekonania o wartości procesu, który pozwalał mi zagłębić się we własne procesy emocjonalne i nieświadome.
Aby mieć analizę, i później by kontynuować trening musiałem się zdobyć na znaczny wysiłek . Przekonywałem się w każdym wypadku, że wysiłek ten się się opłaca, że efekty tych działań są proporcjonalne do autentycznego zaangażowania. A także, że prawdą jest stwierdzenie, używane jako cliché: “no pain, no gain”. A doświadczenie analityczne na pewno nie jest bezbolesne.
Jeśli idzie o przeniesienie to zagadnienie to jest nader złożone. Dr Kučera przywiązywał odpowiednią wagę do przeniesienia i uwzględniał je w swoich interpretacjach. Jego podejście było bardziej tradycyjne i nie traktował on przyniesienia jako “sytuacji całkowitej” (w rozumieniu M. Klein i B. Joseph. Tym niemniej, uważnie i wnikliwie słuchał on materiału całej sesji. Demonstrował to dokonując pod koniec sesji niejako jej przeglądu: komentował jej treść i przebieg, i wplatał w to interpretacje. Oprócz interpretacji (które czasem trudno było w pełni docenić) miało to znaczenie pomieszczenia (containment) i w tym sensie było pomocne. Metoda ta zmuszała jednak analizanta do dużego wysiłku — tuż przed końcem sesji skłaniany był do tego, by przejść od nastawienia wolno skojarzeniowego do bardziej ogarniającego i skupionego. W początkowym, naśladowniczym okresie swojej pracy próbowałem stosować to podejście, ale doszedłem do wniosku, że mi nie odpowiada. Myślę, że może być ono czasem użyteczne w sytuacjach, kiedy takie pomieszczenie i ogarnięcie potrzebne jest pomieszanemu i pełnemu niepokoju pacjentowi. Uznałem jednak, że jest to kosztem samego procesu psychicznego, zmniejszając jego spontaniczność i ograniczając swobodę interakcji w "czasie realnym” psychoanalitycznej sytuacji.
Tak więc, postawa analityczna doktora Kučery wyczuliła mnie na niesłychanie ważny aspekt podejścia analitycznego, a mianowicie znaczenie receptywności, umiejętności słuchania oraz przywiązywania wagi do różnych i wszystkich doświadczeń w sesji. Natomiast sposób, jaki on traktował rolą analityka jako rzeczywistej osoby może, moim zdaniem, prowadzić do problemów. Doświadczenie dobrego obiektu jest na pewno ważne, zwłaszcza dla straumatyzowanych i deprywowanych pacjentów, pokazując im, że takie pozytywne doświadczenie z inną osobą jest możliwe. Tym niemniej może stać się to zniekształceniem, a nawet nadużyciem w przeciwprzeniesieniu, jeśli analityk z własnych powodów stara się pokazać, udowodnić, że to on właśnie jest uosobieniem dobra, zrozumienia i empatii, kierując się przy tym niekoniecznie interesem pacjenta i jego analizy, ale własną narcystyczną potrzebą. Myślę, że rozróżnienia są te trudne, ale dokonywanie ich jest ważne i konieczne.
Nie miałem wrażenia, żeby w stosunku do mnie “plastyczność: doktora Kutschery przyczyniła się do jakichś analitycznych problemów, mimo, że zauważyłem pewne naruszenia granic, na które sam na pewno bym sobie nie pozwolił. Nie było to tylko wspólne spotkanie z moją żoną. Przy jednej czy drugiej okazji zdarzało mu się mówić o innych w analizantach sposób, których uznałbym za absolutnie niewłaściwy. Zastrzeżenia tego rodzaju potwierdziły moje niedawne kontakty z czeskimi kolegami na temat Kučery. Przytoczyli oni więcej tego typu przykładów. Nie zmieniło to ich uznania dla całokształtu jego działalności jako analityka, natomiast dostarczyło im i mnie materiału do refleksji.
Chciałem zostać właściwie kwalifikowanym analitykiem i zdawałem sobie sprawę, że powinno się to odbywać według kryteriów i pod egidą IPA. Dr Kučera jak najbardziej popierał tę ideę Zależało mu, podobnie jak Dosużkovovi, by jego analizanci stali się uznanymi kandydatami, a później analitykami.
Moja analiza mogła być uznana za treningowa dzięki temu, że dr Kučera utrzymywał kontakt z władzami IPA, w ramach którego zdawał sprawozdania o swoich analitycznych kandydatach.
Później doszło do moich bezpośrednich kontaktów z przedstawicielami IPA. Kontakty te sformalizowały moją relację z IPA, a bezpośrednio zaowocowały zaproszeniem mnie w roku 1975 na kongres do Londynu. Udział w tym kongresie był dla mnie wydarzeniem znaczącym zarówno w sensie analitycznym jak i osobistym. Był początkiem moich dalszych kontaktów zagranicznych.
Na następnym etapie, od 1978 roku, kiedy zakończyłem analizę i przestałem jeździć do Pragi, mój dalszy trening był kontynuowany pod egidą IPA. Realizowany był poprzez wyjazdy zagraniczne, w czasie których miałem dostęp do superwizji i aktywności szkoleniowych. Byłem zapraszany na kolejne kongresy, co było dla mnie nieocenioną sposobnością do kontaktu ze współczesną psychoanalizą oraz spotkań z psychoanalitykami i z kandydatami.
W zaawansowanym okresie mojej analizy zacząłem przyjmować pacjentów analitycznych. Dopóki jeździłem do Pragi korzystałem z superwizji u doktora Dosužkova. Przedstawiałem mu przede wszystkim mojego pierwszego pacjenta analitycznego, którego prowadziłem przez wiele lat. Superwizja z Dosužkovem niewątpliwie pomogła mi w stawianiu pierwszych analitycznych kroków. Jeśli jednak idzie o sama pracę pracy kliniczną, jego tradycyjne podejście nie sprawdzało się stosunku do mojego emocjonalnie odsuniętego narcystycznego pacjenta. Musiałem szukać własnych dróg do zrozumienia tego typu trudności.
Niedługo po wyjeździe z Polski, w lipcu 1983 r. na kongresie IPA w Madrycie zostałem uznany jako Direct Associate Member IPA. Było to uwieńczeniem pierwszego, trudnego i żmudnego, etapu moje drogi psychoanalitycznej. Stawałem się w ten sposób uznanym psychoanalitykiem, co dawało mi przepustkę do starania się o członkostwo towarzystw psychoanalitycznych na całym świecie.
Moja analiza z doktorem Kuczera stanowiła znaczący początek mojej drogi analitycznej; była ważną częścią mojego życia, nie tylko zawodowego, ale także osobistego. Pamiętam go dobrze; wspominam z uznaniem i z wdzięcznością, jako dobrego analityka, i ciepło, jako dobrego człowieka.
Ostatni raz widziałem się z nim na wiosnę 1978 r. Dwa lata później dowiedziałem się, że zmarł na skutek udaru mózgowego; miał 74 lata.