top of page
zlodziej1_edited.jpg

ZŁODZIEJ KWIATÓW

only in Polish

Złodziej kwiatów

Zgłodniałymi oczyma patrzę na ogrody

jeszcze zimne, zbolałe przed nadejściem wiosny.

Z pragnieniem ukwiecenia noszę się od zimy,

czekając na zielone listki drzew i krzewów,

na kwietne pąki kiedy wreszcie się wyłonią

ze splotu miłosnego w trójkącie bezwstydnym —

słodkiego wietrzyka, deszczu oraz słońca,

którego potomstwo pojawi się wkrótce

jak ikra zapłodniona, rozlegle płynąca.

 

Tu i ówdzie da wreszcie początek istnieniom,

najpierw małym, lecz wkrótce w zapachach i barwach

wybuchłym płatków mrowiem oszałamiającym 

nasyconym milczeniem, i oferującym

temu kto ich piękno posiąść zapragnie —

ułudę spełnienia,

chwilę wszechbarwności 

— i zwiędły, zeschły

kres.

Czekam na tę chwilę, gdy ja, złodziej kwiatów

wkradnę się do ogrodu nocą, tam gdzie róże

czekają, by mą żądzę witać swym oddaniem,

wonnym i upojnym. 

Ich kolce nie dla mnie 

są, lecz dla tych co chcieliby kupić

i zniesławić, pokalać swym zgniłym oddechem

ich purpurowe, złote i różowe cudy,

wszech barw pocałunki, lekkie jak obłoki.

 

cat1.jpg

 

Na darmo! — One dla mnie tylko! — 

Pochwycę je w ręce

i wydrę i wyłamię z grządki niewolącej

ich pędy i okwiaty, by całe naręcza

nieść przez mroczne ulice do mego siedliska,

gdzie zanurzeni w harmonii

zapachów, w poświacie 

różowej i bolesnej…

 

dotrwamy do świtu.

Anioły i ludzie

Z katastrofy zrodzony anioł nienawiści 

swoim skrzydłem zdradliwym zaklętym i czarnym 

chce wymazać wszelkie ślady poczciwości

bo słabe są, mizerne i niegodne tego

co stanąć chce na czele krucjaty pachołków

w obronie cmentarzyska przed inwazją ofiar

stojąc murem. A gdy rozlegnie się hymn boży

to jeden z nich uderzy halabardą straszną

w tchórzliwym podnieceniu w wizerunek własny

by anioła bez zmazy i z sercem na wierzchu

unicestwić na zawsze.

Ten co z niebios upadł za pychę wygnany

zaczernił się na dobre, w zęby i pazury

uzbroił, w swej potędze opływa bezkarnie.

Ci co wygnani z raju za grzech świadomości

ziemię orzą i rodzą w bólu i radości;

ich owoce nie-wieczne - słodkie, gorzkie, mądre -

czy dociekają świtu w ślepocie i trwodze 

czy je mrok pochłonie

na dobre?


Czy miłość już jest słowem całkiem wyświechtanym

jak okładka Playboya sprzedanym, zużytym?

Czy jest jeszcze nadzieja, że odżyje w kształcie

rubensowskiej madonny w sonecie Petrarki?

Może jednak zakwitnie pękiem bzu słodkiego,

orchideą księżyca, słoneczną begonią

w ogrodzie trójcy ludzkiej matki - ojca - dziecka,

którzy dzielą się chlebem z nieznanym przybyszem

Lenin wiecznie żywy patrzy na współczesność

Lenin otwiera zabalsamowane oczy,

rozgląda się dookoła  

i z mina zdziwioną 

głośno wola:

Nadieżdo, droga żono

zobacz sama co zrobiono

z naszym wspaniałym projektem 

z naszą wizją natchnioną

równości i dobrobytu

jak ją załajdaczono.

  

Wspaniale planowaliśmy

i tak dobrze zaczęliśmy

budować pałace dla proletariatu

na grobach carów zgładzonych.

Ja zawsze miałem sen lekki,

bo zabijałem tylko na setki, 

no może tysiące, 

ale zawsze mając na myśli 

by pokój na ziemi mógł się wreszcie ziścić,

ale potomstwo co się z nas zrodziło 

wnet się zamieniło 

w potwory nienawiści, 

które mordowały miliony.

 

Każdemu według potrzeb być miało

a tu, patrz,

wszystkim za mało - 

tym za mało chleba

tamtym mercedesów, ekscesów 

i jachtów dalekomorskich,

nawet pałac za mały,

a wszystkim nie dość

gorzały.

 

A gdzie ten nowy człowiek

komunalny

światły dzielny i muskularny

ze świadomością misji dziejowej

miał zawieść ja do Afryki

i dać Ameryce kształt nowy,

a tu zamiast tego

jeden okrada drugiego

szarpie się beznadziejnie,

niszczy tych co myślą odmiennie 

a wszystko wykupują Chińczycy.

 

Miała być nowa kultura,

obyczaje i sztuka,

pieśń na wszystkich ustach

i powszechna nauka,

a dzieci w czerwonych chustach 

wyśpiewywać miały

zgodnym głosem ludu wieczną chwałę.

Zamiast tego od rana do rana

wszyscy pędzą po ekranach

wiedza nie liczy się wcale 

i ginie w nawale

ćwierkania.

 

Nowi potentaci i wodzowie

inne sprawy maja na głowie

niż dobro narodu 

czy zmianę świata na lepsze 

są jak wielkie pozłacane wieprze 

każdy przy korycie

myśli o swoim dobrobycie, 

a jak się już nachapie

to przychodzi następny 

i żre jeszcze więcej.

 

Każdy chce im dorównać 

na swoim podwórku

i gumnie,

by zanim znajdzie się w trumnie

dorwać się do pieniędzy, 

by więcej więcej więcej

posiąść

i nagromadzić

co komu się przyśni

na teraz i na zaś

i żeby za dużo nie myśleć.

 

Tak widzimy sami

co się stało

w międzyczasie

z naszymi pięknymi ideami.

Wszystko się połamało i zapomniało

ukryć tego już nie da się

 

I teraz

ziemia ciężko zdyszana

zabrudzona, skrwawiona i zmaltretowana

rzuca się w drgawkach

i powoli umiera.

bottom of page